Jak przestałem kochać design – recenzja książki Marcina Wichy
„Jak przestałem kochać design” Marcina Wichy to książka fascynująca. W kolejnych niewielkich szkicach i obrazkach, jakie się na nią składają, czytelnik odnajduje znacznie więcej niż tylko odpowiedź na pytanie zawarte jej w tytule. Również m.in. baczne spojrzenie na polską rzeczywistość ostatnich 40 lat, ale przede wszystkim refleksję nad tym, czym dziś jest, a czym powinien być design.
Autor: Wiktoria Gałecka
Fundamentalnym wątkiem książki Marcina Wichy jest pytanie o sens i rolę designu, który w ciągu bez mała stu lat, gdzieś pomiędzy powstaniem Bauhausu (1919) a dniem dzisiejszym, przeszedł drogę od utylitarnych i świadomych społecznie rozwiązań, mających stworzyć dobre warunki do życia wszystkim ludziom, bez względu na ich status finansowy, do estetyzmu zaprawionego często konsumpcjonizmem i snobizmem oraz kultu ikon designu i wielkich designerów.
Książka „Jak przestałem kochać design” ma w sobie wiele ze wspomnień. Autor, grafik i rysownik, nieraz przywołuje postać swego ojca, architekta Piotra Wichy, pamięcią sięga też do lat swego dzieciństwa i młodości oraz do doświadczeń wieku dorosłego, który przypadł na ćwierćwiecze transformacji. Krytyczny stosunek do świata idący w parze z ironicznym poczuciem humoru, a także erudycja i literacki talent Marcina Wichy sprawiają, że całość staje się bardzo refleksyjną literaturą faktu, zbiorem szkiców intrygującym i pochłaniającym jak najlepsza powieść.
Notka na obwolucie treść książki zapowiada tak: Do rodzinnego domu autora nie mają wstępu kapcie, pufy ani meblościanki. Po podłodze stukają drewniaki, zdobyte cudem odrzuty z eksportu. Plakaty Świerzego, klocki Lego, deska kreślarska ojca i rubryka „Wybraliśmy dla Ciebie” w piśmie „Ty i Ja” to pilnie strzeżone przyczółki w wojnie z peerelowską brzydotą. Potem syn architekta zostaje projektantem. W kraju zmienia się system. Wróg jednak pozostaje ten sam, jest tylko bardziej krzykliwy. „Nasze logoski są za małe!” – denerwują się klienci. W mediach emocje wypierają fakty, a rozmowy o kolorach wciąż przyprawiają grafików o zawał serca... „Zakochaj się w designie” – zachęcają ekrany w warszawskich tramwajach. Starannie zaprojektowane wnętrza dyscyplinują gości skuteczniej niż ochrona przy wejściu. Ktoś kiedyś mówił, że design miał zmieniać świat na lepsze?
Design – czym był, czym jest, czym powinien być?
Fundamentalnym wątkiem książki Marcina Wichy jest pytanie o sens i rolę designu, który w ciągu bez mała stu lat, gdzieś pomiędzy powstaniem Bauhausu (1919) a dniem dzisiejszym, przeszedł drogę od utylitarnych i świadomych społecznie rozwiązań, mających stworzyć dobre warunki do życia wszystkim ludziom, bez względu na ich status finansowy, do estetyzmu zaprawionego często konsumpcjonizmem i snobizmem oraz kultu ikon designu i wielkich designerów. W tym kontekście pojawia się w książce m.in. szkic dotyczący słynnej wyciskarki do cytrusów Philippe’a Starcka, przez wielu odbiorców traktowanej nie w kategoriach funkcjonalnego akcesorium kuchennego o pięknej formie, lecz przedmiotu pożądania i jednego z wyznaczników statusu społecznego. Awangarda stałą się podstawą mieszczańskiego dobrego gustu – konstatuje Marcin Wicha.
Autor „Jak przestałem kochać design” zwraca też uwagę na obszary antydesignu – obiekty i przestrzenie stworzone bez refleksji nad użytecznością. Do rangi symboli urastają tu: pocztowy kwitek towarzyszący nadawaniu listu poleconego, który łatwo wypełnić, pod warunkiem że nosimy nazwisko Jan Byk i mamy wzrok jak pilot F-16 z bazy w Krzesinach, formularz PIT z szaro-szarymi polami i mętnym opisem, którego przekaz brzmi: znajdź księgowego, który to wypełni, albo też karta do głosowania w wyborach samorządowych – obszerna książeczka skonstruowana tak, że za liczbę głosów nieważnych nie sposób obwiniać wyłącznie wtórnego analfabetyzmu wyborców.
Design między awangardą a nowym drobnomieszczaństwem
Inny aspekt tego samego problemu to sposób myślenia wielu inwestorów, urzędników odpowiedzialnych za zamówienia publiczne, a nawet zwykłych obywateli, dla których najwyższą wartością jest specyficznie (czyt. drobnomieszczańsko albo neodrobnomieszczańsko) pojęta ładność. To dlatego bloki mieszkalne jak Polska długa i szeroka poddaje się termomodernizacji w duchu pastelozy, a jeśli potem grodzi płotem, to koniecznie takim z fabryki „kowalstwa artystycznego”, giętym w esy-floresy, łącząc styropianowy modernizm z upiornym wydaniem stylu retro. Z tego samego wbrew pozorom powodu źródła międzynarodowych sukcesów tramwajów bydgoskiej PESA wielu upatruje wyłącznie w ich wyglądzie.
Zupełnie na marginesie rozważań o pierwotnym i współczesnym spojrzeniu na sens i cel designu pojawia się w książce Marcina Wichy wątek historyczny, jednak wciąż mogący służyć za inspirację do refleksji. Autor cytuje bowiem słowa Marii Morozowicz-Szczepkowskiej, która w epoce światowych triumfów polskiego art deco pisała: (...) zniszczyliśmy niesławiące nas znamiona niewoli, cerkwie, obeliski, pomniki carów i kajzerów – z wnętrz naszych domów wydalić też musimy bezapelacyjnie wiedeńskie secesje, plusze, dywany berlińskie, tandety wszelkiego rodzaju i pochodzenia (...) [P]rzecież posiadamy nasz własny język: polską sztukę zdobniczą. Po stu latach na wiedeńskie secesje patrzymy przez pryzmat sentymentów galicyjskich, a wszelkie „poniemieckie” meble 70 lat po zakończeniu ostatniej wojny stały się już chyba całkiem nasze własne. Wciąż jednak warto kierować baczną uwagę ku polskim projektantom – nie tylko ku zagranicznym – a także ku dziełom polskiego designu i nie tylko w stylu folk czy ludowym szukać stylu polskiego we wnętrzarstwie.