Pierogi, maliny, ryba z frytkami i co tylko chcecie, czyli Helgowe heklowanie. Poznajcie Olgę Drozd i jej niezywkłą pasję
Wielką pasją Olgi, założycielki Helgowe heklowanie jest szydełkowanie. Czapki i szaliki też robi, ale najchętniej tworzy… owoce, warzywa i gotowe dania! Te małe dzieła sztuki robione na szydełku są urocze! Zapytaliśmy Olgę, skąd wzięła się nazwa tej niezwykłej działalności, jakie były początki i co przynosi jej największą satysfakcję.
Autor: Igor Dziedzicki, stylizacja: Jolanta Musiałowicz
Olga Drozd, Helgowe heklowanie.
Nasza bohaterka nazywa się Olga Drozd, razem z mężem Łukaszem oraz dziećmi – synem Mateuszem i córką Natalią – mieszka w Łęcznej na Lubelszczyźnie. Nazwa jej profili w mediach społecznościowych budzi wielkie zainteresowanie, często spotyka się z pytaniem, skąd wzięła się nazwa Helgowe heklowanie.
- Wymyśliłam ją w jeden wieczór. Znając pochodzenie mojego imienia, które jest przekształceniem skandynawskiej Helgi, od razu skojarzyłam słowo heklowanie, co oznacza szydełkowanie w gwarze poznańskiej (w innych językach też brzmi podobnie, np. hekle po norwesku, häkeln po niemiecku) - opowiada. A my pytamy, czy to nie jest przeznaczenie? Przeczytajcie jej historię.
Pierwsze kroki w szydełkowaniu pomogła mi zrobić mama, kolejne – internet. Z dnia na dzień szło mi coraz lepiej. Widać mam to w genach…
W poszukiwaniu dodatkowego zajęcia
Kilka lat temu miałam kierownicze stanowisko w jednej z sieci handlowych i studiowałam pielęgniarstwo. Gdyby wtedy ktoś mi powiedział, że się spełnię, wychowując dzieci, szydełkując oraz prowadząc dom i własną firmę, nie uwierzyłabym. A jednak!
Wychodząc za mąż, wiedziałam, że będę chciała poświęcić się rodzinie i na jakiś czas zrezygnować z etatu. Jestem jednak energiczna i szybko zaczęłam szukać sobie dodatkowego zajęcia. Na początku to było urządzanie mieszkania, przerabianie mebli, tworzenie różnych dodatków, szycie zabawek dla syna.
Kiedyś natknęłam się na szydełkowe serwetki. Pomyślałam, że to nie może być trudne. Postanowiłam zrobić podobne… Mama pokazała mi pierwsze oczka, jak się robi łańcuszek, słupki, półsłupki. Ale już wzorów musiałam nauczyć się sama. W dobie internetu nie było to trudne. Z pomocą przyszły filmiki na YouTubie.
Początkowo szło mi opornie, ale z każdym zrobionym oczkiem – coraz lepiej. Żartowałam, że u nas w domu to dziedziczne, bo moje babcia i mama dobrze wiedzą, co to druty i szydełko, a dziadek haftuje piękne obrazy.
Szydełko jak narkotyk
Dzierganie mnie wciągnęło zupełnie, stało się moją pasją. Ale wtedy tylko pasją. Kiedy urodziła się Natalia, coraz częściej tworzyłam rzeczy dla dzieci: ubranka, zabawki, dodatki do pokoiku. Między innymi razem z Łukaszem zrobiliśmy małą kuchenkę ze starych szafek znalezionych w komisie. Byliśmy dumni, że tak małym kosztem wyczarowaliśmy naszym dzieciom piękny mebelek. Nie mogłam tylko znieść widoku plastikowych naczyń do gotowania.
Wtedy wpadłam na pomysł, by zrobić je szydełkiem! Potem "urosły" włóczkowe marchew, pietruszka i por. Dzieci były zachwycone i chciały więcej! Zaczęłam więc wieczorami „gotować” pierogi, ryby, grzyby, słodycze. Maluchy szalały z radości, a mnie przychodziły do głowy pomysły na kolejne włóczkowe pyszności… Teraz swoje wyroby sprzedaję (Etsy.com/shop/helgoweheklowanie) i prowadzę własną firmę!
Mężowskie wparcie
Zaistnienie w mediach społecznościowych zbiegło się z moim powrotem do pracy z urlopu macierzyńskiego. Zastanawiałam się, czy wrócić na etat i zostawić dzieci pod opieką niani, czy być z nimi i założyć firmę rękodzielniczą. Wiele osób mówiło mi, że to nie będzie prawdziwa praca, że nie da się z tego wyżyć, że zmarnuję stanowisko i karierę.
Na szczęście mam u boku cudownego męża, który zachęcał mnie i wspierał. To dzięki niemu zaistniało Helgowe heklowanie. Jest też moim pierwszym krytykiem i doradcą w sprawie zdjęć, posunięć marketingowych, a nawet pomaga mi przy tworzeniu postów.
Jak prawdziwe!
Cieszą mnie sygnały, że moje zabawki wzbudzają entuzjazm. Są ładne wizualnie, ale też miłe w dotyku i miękkie (wypełniam je silikonowymi kulkowymi wkładami) oraz – antyalergiczne. Wykańczam je starannie, by sprytne małe rączki nie dały rady ich popruć. Staram się, by pobudzały wyobraźnię dziecka, zachęcały do działania i rozwijały estetycznie oraz sensorycznie.
Prawda, że wyglądają jak prawdziwe? Jolanta Musiałowicz, stylistka, która kierowała tą sesją, śmiała się, że gdy je zobaczyła, to odruchowo chciała jedną zjeść! To dla mnie największy komplement i radość. W tworzeniu owoców, warzyw, słodyczy czy dań bardzo ważny jest kolor. Namiętnie więc wyszukuję włóczki w najróżniejszych odcieniach, by potem odwzorować rzeczywistość jak najlepiej.
Czasem bawię się, układając moje włóczkowe dziełka w kompozycjach z ich naturalnymi pierwowzorami albo w opakowaniach charakterystycznych dla gatunku. Goście często nie zauważają różnicy…
Wielką frajdę sprawia mi obmyślanie nowych projektów. Staram się, by wiernie odwzorowywały rzeczywiste produkty i dania oraz by były efektowne. Wszystkie „smakołyki” są wykonane z włóczek bawełnianych, które się nie mechacą i nie rozciągają. Zabawki są trwałe i można je prać w pralce w temperaturze 30°C (delikatny program) albo ręcznie.
Autor: Igor Dziedzicki, stylizacja: Jolanta Musiałowicz
Olga Drozd, Helgowe heklowanie.