Five o'clock: krótka historia herbaty i obyczajów z nią związanych
Historia herbaty, czyli naparu z liści Camellia Sinensis, jest prawie tak stara jak świat. Europejczycy potrafią pić ją kilka razy dziennie. Może być „maczanką” z torebki, zwykłą „zalewajką”, bywa też parzona w ekspresach przelewowych. Szkoci i Anglicy piją ją z mlekiem. I tylko Grecy do osób proszących o herbatę odnoszą się jak do chorych.
Herbata, czyli… trucizna z Chin?
Jak podaje legenda, pierwszą filiżankę herbaty zaparzyła w Polsce francuska księżniczka Ludwika Maria Gonzaga, żona króla Władysława IV, a następnie jego brata Jana II Kazimierza. Taką informację podaje Ewa Wendland w książce „Kawa, herbata i czekolada. Nowe napoje w osiemnastowiecznej Rzeczypospolitej – ich wpływ na życie codzienne”. Wiadomo też, że na królewskim dworze regularnie po obiedzie pijał herbatę Pierre Des Noyers, sekretarz królowej. Nie wiemy, czy zasmakował w niej Jan II Kazimierz. Na pewno jednak francuska nowinka przez długie dekady nie przypadła do gustu jego poddanym, a przez kolejne stulecia większości Polaków.
Nie przegap: Naczynia i akcesoria do parzenia herbaty >>>
W wydanej w 1786 r. pierwszej polskiej encyklopedii botanicznej „Dykcyonarz roślinny” księdza Jana Krzysztofa Kluka znajduje się potwierdzający to zapis: „Gdyby Chiny wszystkie swoje trucizny przesłały, nie mogłyby nam tyle zaszkodzić, ile swoją herbatą”. Czytamy w nim dalej, że herbata „osłabia nerwy i naczynia do strawności służące, soki” oraz powoduje biegunkę. Nawet obytemu w świecie biskupowi Ignacemu Krasickiemu chińskie zioło kojarzyło się głównie z wymiocinami. „W południe się budzę, cięży głowa jak ołów, krztuszę się i nudzę (wymiotuję – przyp. red.), jejmość radzi herbatę, lecz to trunek mdlący” – zapisał w wierszu „Pijaństwo”. Polski szlachcic wolał raczyć się warzonym we własnym domostwie piwem, winem, pędzoną w piwniczkach wódką lub… kawą, którą polubiliśmy, a w XVIII w. była jedynym powszechnie spożywanym napojem bezalkoholowym.
Źródła historyczne wskazują na portugalskich odkrywców. Żeglarz Vasco da Gama jako pierwszy wytyczył drogę morską do Indii w 1497 r. Portugalczycy pierwsi dotarli też do Chin w 1517 r., a w 1557 r. założyli kompanię handlową w Makao, tuż po tym, jak rozpoczęli handel z Japonią. Portugalski dwór królewski raczył się więc herbatą już w połowie XVI wieku za sprawą księżniczki Katarzyny Braganza, która poślubiając Karola II, przeniosła właśnie zwyczaj picia herbaty do Anglii. Warto zaznaczyć, że po dziś dzień Portugalia jako jedyne państwo europejskie utrzymuje plantacje herbaty na Maderze i Wyspach Azorskich.
Herbatka u króla Stasia
Dla herbaty nieco lepsze czasy nastały dopiero za panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego. Król był anglofilem i dosłownie „łykał” wszystkie nowinki, które pojawiały się na brytyjskim dworze. Nakłaniał też przedstawicieli magnaterii, aby szli z duchem czasu i demonstrowali swą europejskość między innymi w ten sposób, czyli pijąc herbatę. Wiele osób kojarzy Anglię z tradycją codziennej five o’clock tea. Choć niewątpliwie Brytyjczycy są miłośnikami herbaty z mlekiem, zwyczaj spotykania się z rodziną czy przyjaciółmi na popołudniową herbatkę nie jest już tak kultywowany. Herbatę po raz pierwszy sprowadził na Wyspy Brytyjskie w 1657 r. londyński kupiec Thomas Garraway. To on otworzył pierwszy w Anglii sklep z herbatą.
Jednak picie naparu z liści rośliny o łacińskiej nazwie Camellia Sinensis stało się powszechne dopiero w pierwszej połowie XIX wieku, kiedy to Brytyjczycy zaczęli uprawiać własną herbatę w indyjskich koloniach, uniezależniając się w ten sposób od dostawców z Chin. Zwyczaj picia herbaty późnym popołudniem zapoczątkowała księżna Bedford, Anna Maria Stanhope, która zapraszała przyjaciół na podwieczorki właśnie na godzinę piątą (powstały rytuały picia herbaty o określonych porach: po śniadaniu, w czasie lunchu i o 17.00).
Podczas five o’clock Anglicy piją głównie herbaty wschodnioindyjskie (o wyrazistym aromacie i wysokiej zawartości teiny), dodając do nich mleko lub śmietankę, co ponoć doskonale podkreśla intensywny smak suszu z tamtych plantacji. Herbatę „po angielsku” zaparza się w czajniczku, wsypując do niego tyle łyżeczek herbaty, ile ma być filiżanek i dodatkowo jedną łyżeczkę. Należy odczekać pięć minut, a następnie rozlać napar do filiżanek, do których uprzednio wlano już mleko. Taka kolejność napełniania filiżanki jest głęboko zakorzeniona w tradycji i jej zmiana uważana jest za nietakt. Ponadto dzięki wlewaniu herbaty do mleka, a nie odwrotnie, napój lepiej się miesza i uzyskuje ładniejszy kolor.
Aż do upadku Rzeczypospolitej herbata pozostawała napitkiem członków elity, obcym reszcie społeczeństwa. Kordian Tarasiewicz w książce „Kawa i herbata na ziemiach polskich. Handel, konsumpcja, obyczaje” wyliczył, że w drugiej połowie XVIII wieku w Rzeczypospolitej sprzedawano rocznie ok. 19 ton herbaty, a kawy aż 470 ton. Wedle Tarasiewicza niechęć do chińskiego specjału wnikała nie tyle z konserwatyzmu Polaków, ile z faktu, że napoju nie potrafiono dobrze przyrządzić, a do tego jeszcze z Wielkiej Brytanii sprowadzano głównie herbatę zieloną, której smak większość osób uznawała za nie do przyjęcia.
Samowar wchodzi do gry
Zabór rosyjski dosłownie ugotował nowe wzorce. Wpływ rosyjskiego rytu „kultury herbacianej” widoczny był w zmianie sposobu spożycia napoju. Prawdopodobnie dlatego niemal wyłącznie dotąd konsumowana herbata zielona została stopniowo wyparta przez rozmaite odmiany herbaty czarnej (fermentowanej). W Rosji tę czarną pito mocno słodzoną, dodając do niej z czasem plasterek cytryny (Anglicy mówili o tym: russian tea). Zanikł natomiast zwyczaj „wzmacniania” herbaty (np. zimą) rumem czy arakiem (oczywiście nie w polskich Tatrach, gdzie po dziś dzień pije się herbatę „z prądem”).
Przejmowanie rosyjskich zwyczajów zaowocowało też zmianą akcesoriów używanych do picia herbaty. Obok filiżanek z porcelany i fajansu napój zaczęto serwować w szklankach umieszczanych w metalowych (czasem srebrnych) koszyczkach, by uniknąć poparzenia palców. Herbacie akompaniowały konfitury albo – wśród niższych warstw społecznych – trzymany w ustach kawałek cukru, co Rosjanie zwali: pit’ na prikusku. Na „pańskich” stołach pojawiły się cukiernice, szczypce do brył cukru oraz łyżeczki.
Osobny rozdział stanowiły samowary (ich najsłynniejsze wytwórnie znajdowały się w Tule i Moskwie). Często spotykano je także w polskich domach (rzadziej na Pomorzu, w Wielkopolsce czy w Galicji – pod panowaniem pruskim i austriackim herbatę parzono bowiem przeważnie jak dawniej, czyli w imbrykach). Rzadko łączyło się natomiast herbatę z mlekiem, zwaną w XIX wieku „angielską” lub „bawarką”, którą niektórzy mogą pamiętać z czasów przedszkolnych. W PRL na rynku dominowały mające smak trocin herbaty „Popularna” i „Gruzińska” (nazywana łupieżem Breżniewa). Gatunkowo lepsze „Ulung”, „Madras” i „Yunnan” były poszukiwanymi towarami. Poza wczesną epoką Gierka herbat lepszych gatunków brakowało.
Wschodnie zwyczaje
W japońskiej kulturze picie herbaty zajmuje szczególne miejsce. Od XV wieku istnieje tam ceremonia nazywana Drogą Herbaty (cha-no-yu). Nazwa wiąże się z filozofią buddyjską i oznacza drogę wiodącą do doskonałości. Ceremonia została stworzona przez buddyjskiego mnicha Murata Suko i szoguna Ashikaga Yoshimitsu, ale jej obecna forma jest wynikiem wielu lat przeobrażeń. Rytuał odbywa się w zbudowanym według specjalnych reguł ogrodowym pawilonie (chashitsu). Droga do pawilonu i on sam powinny być stworzone tak, by zapewnić piękno i harmonię, co pozwoli oderwać się od innych spraw.
Po wejściu do ogrodu uczestnicy ceremonii myją ręce w źródlanej wodzie ze specjalnej misy. Obmycie rąk symbolizuje przemycie duszy, przygotowanie jej do ceremonii. W pawilonie goście podziwiają dekorację tokomy – wnęki, w której umieszcza się obraz, kaligrafię lub kompozycję kwiatową. Potem gospodarz (mistrz ceremonii) wsypuje sproszkowaną herbatę matcha do miseczki. Zalewa ją wodą i ubija bambusową trzepaczką, aż na powierzchni pojawi się piana. Goście spożywają matchę z jednego naczynia. Następnie każdemu z uczestników osobno podawana jest herbata usucha. Celem ceremonii jest wyciszenie się i odczucie harmonii.
Kompletny zestaw do herbaty matcha zawiera czarkę zwaną matchawan (tu w jasnym kolorze), bambusową miotełkę chasen, podstawkę pod chasen (tu w czerni), łyżeczkę do sypania matchy chashaku (przy lewej górnej krawędzi pudełka) i oczywiście puszkę herbaty.
Efektowne zestawy z najwyższej klasy matchą i tradycyjnymi akcesoriami oferuje m.in. polsko-japońska marka Moya Matcha.
Droga Herbaty wywarła wpływ na rozwój sztuki w Japonii, wysubtelniała gust, wzmacniała potrzebę obcowania z pięknymi przedmiotami (dzięki niej rozwinęła się ceramika, kaligrafia i sztuka układania kwiatów).
Z kolei w Tybecie herbatę pije się w sposób zupełnie inny niż w Europie – stanowi ona dla Tybetańczyków nie tyle napój, ile rodzaj pożywienia. Wrzucają 50-70 g suszu w postaci cegiełek na litr wody, do tak przygotowanego naparu Tybetańczycy dodają 100-150 g stopionego masła z mleka jaka i doprawiają do smaku solą. Następnie wszystkie składniki naparu ubijają, aż do uzyskania jednorodnej konsystencji. Tak powstaje czasuma. Ponieważ zawiera tłuszcz, pomaga zregenerować siły i ułatwia funkcjonowanie w klimacie wysokogórskim. Suchą prasowaną herbatę dodaje się też do potrawy zwanej czambu. Rozciera się ją z mąką jęczmienną, masłem jaka i solą.
Współczesna kultura picia herbaty w jednej z jej kolebek, Chinach, uległa daleko posuniętej komercjalizacji. Po latach chińskiej rewolucji kulturalnej nie powrócono już do dawnych rytuałów zbliżonych do japońskich. Herbata zaparzana jest w specjalnym naczyniu – haiwanie. Ma kształt rozszerzającej się do góry czarki o pojemności europejskiej szklanki. Należy tam wsypać około 4 g suchej herbaty. Po zalaniu wodą haiwanę zamyka się pokrywką i pozostawia na 3-4 minuty, aż herbata naciągnie. Chińczycy najczęściej piją zieloną herbatę bez cukru i innych dodatków, bardzo gorącą. W północnych regionach rozpowszechnione jest picie herbaty zielonej sproszkowanej lub cegiełkowej, doprawianej mlekiem, masłem i solą. Takiej my w Polsce nie wypilibyśmy nigdy. O ile nie zakosztujemy czegoś podobnego, będąc w podróży kulinarnej. Może warto, wiadomo, to kształci i na pewno nie parzy.
Autor: Marcin Czechowicz
Autor: Edyta Malec
Typowa zamknięta kuchnia z zabudową w kształcie litery U skrywa wiele rozwiązań.
Autor: Yassen Hristov
W całym mieszkaniu zastosowano na podłodze cementowe płytki heksagony w różnych odcieniach szarości, które tutaj sprawiają wrażenie, jakby „wpływały” do salonu. Stół „High on Wood”, marki Zuiver; międzywojenna komoda, która w rodzinie właścicieli jest od pokoleń; krzesła marki Gubi; krzesełko dla dzieci „Tripp Trapp” marki Stokke.