Poruszamy się w obrębie megatrendów – rozmowa z Michałem Piernikowskim, dyrektorem Łódź Design Festival
O zmianach, jakim podlega współczesne projektowanie oraz o miejscu i znaczeniu przedmiotów w naszym życiu rozmawiamy z Michałem Piernikowskim, dyrektorem Łódź Design Festival. Tegoroczna edycja pod hasłem Re:generacja startuje 12 maja.
Urządzamy: Plastik w momencie swojego wynalezienia wydawał się objawieniem…
Michał Piernikowski: Plastik, czy raczej tworzywa sztuczne, były i są niesamowite! To wynalazek, który, moim zdaniem, zrewolucjonizował nasze życie. Za sprawą łatwości kształtowania i taniości wytwarzania poprawił jakość życia wielu osób. Natomiast moment, w którym – zamiast tworzyć z niego trwałe, służące wiele lat, mądrze wykorzystywane przedmioty – postawiliśmy na jednorazowość czy serie przedmiotów, które nadają się do wyrzucenia często już po roku użytkowania, przemienił tworzywa sztuczne z sojusznika we wroga. Nie materiał jest problemem, lecz sposób, w jaki z niego korzystamy. W tym kontekście wydaje się oczywiste, że jedyny właściwy kierunek, w jakim projektanci i producenci powinni podążyć, to gospodarka obiegu zamkniętego. Wymusza ona ewolucję myślenia o projektowaniu przedmiotu w duchu koncepcji „od kołyski do kołyski”, która mówi o tym, że najlepsze są przedmioty zaprojektowane i testowane z pełną świadomością cyklu życia produktu. Tworzone w myśl założenia, że, w najlepszym wypadku, powrócą jako zasób, który z kolei umożliwi zaprojektowanie czegoś od nowa – w ten sposób cykl życia pierwotnego produktu zakończy się narodzinami nowego, czyli początkiem kolejnego cyklu.
Urządzamy: Jakie trendy dostrzegasz w projektowaniu odnoszącym się do codziennego życia i prywatnych przestrzeni?
M.P.: Oczywiście, wszyscy widzimy, że rola projektanta zmieniła się na przestrzeni lat. Designerzy projektują już nie tylko przedmioty, także usługi i procesy. Tegoroczna edycja festiwalu z hasłem przewodnim Re:generacja dotyka trendów o zasięgu globalnym – takim jest projektowanie tak zwane regeneratywne. Jestem przekonany, że znajdzie to odzwierciedlenie w pracach najmłodszego pokolenia designerów, a zatem – w dłuższej perspektywie – przełoży się na to, czym wkrótce będziemy się otaczać i jak z tego korzystać. Dla mnie osobiście, niesamowicie ciekawe są podejmowane przez najmłodsze pokolenie próby odnajdywania się w „nowym” świecie poprzez projektowanie swego rodzaju rytuałów. To bardzo mocna tendencja – obserwujemy ją także w kontekście konkursu make me!, w którym rokrocznie wyłaniamy młodych, obiecujących designerów.
Urządzamy: Potrzeba rytuału w formie celebrowania zwykłych, codziennych czynności to zjawisko, które szczególnie wyraziście zaistniało w apogeum pandemii…
M.P.: To trend, którego pierwsze jaskółki obserwowaliśmy dużo wcześniej – wiele przykładów takich projektów można było zobaczyć w ciągu ostatnich kilku lat na festiwalach i tygodniach designu w całej Europie. Jednak na szeroką skalę, te tendencje w pełni wybrzmiały dopiero podczas pandemii, szczególnie mocno wśród najmłodszych projektantów. Młodzi designerzy projektują swoje małe rytuały, żeby nadać sens własnym przeżyciom, zwykłym czynnościom, żeby ich w jakiś sposób lepiej i pełniej doświadczać. Nieco odmiennie od poprzedników rozumieją zarazem sam rytuał – jako siłę nawyku, moc powtarzania. Współczesne rytuały służą przede wszystkim kształtowaniu siebie i swojego otoczenia. Żyjemy bowiem w świecie, w którym pozyskanie pewnych rzeczy, jeszcze całkiem niedawno w historii ludzkości wymagające znacznego wysiłku, stało się nadspodziewanie proste. Dzisiaj wszystko, co niezbędne do codziennego funkcjonowania jest proste do uzyskania. Między innymi właśnie dlatego „rytualizujemy”, powracamy do pierwotnego znaczenia podstawowych czynności. Na nowo odkrywamy przyjemność, którą możemy czerpać z dobrowolnie podjętego wysiłku – z prostych, nawet banalnych czynności. Z tego, że opiekujemy się sobą, że zajmujemy się domem, że nie żyjemy tylko i wyłącznie w rytmie pracy. Doszliśmy bowiem do przekonania, co widać najwyraźniej w najmłodszym pokoleniu, że to niekoniecznie praca musi wyznaczać sens naszego życia. Odnajdujemy się równie dobrze w czynnościach domowych, ale chcemy, żeby one w jakiś sposób były dla nas równie znaczące – stąd właśnie rytualizacja. Przywołam konkretny przykład, znany wszystkim. Wiadomo, że podczas pandemii wyraźnie wzrosła sprzedaż urządzeń przeznaczonych do pieczenia chleba – jest to jedna z tych umiejętności, które odrodziły się i rozkwitły. Wypieki i zajmowanie się kuchnią jest teraz po prostu modne. Ale dla nas, jako obserwatorów współczesności i kreatorów festiwalu, najbardziej istotny pozostaje fakt, że szukamy w tych działaniach nie tylko zaspokojenia podstawowej potrzeby żywności, lecz właśnie sposobu na nadanie sensu. Kupujemy przedmioty, w których będziemy piec nasz chleb, samodzielnie dokonując wyboru czy będą to wysoko techniczne rozwiązania – które pozwalają wrzucić składniki do maszyny i wkrótce wyjąć pachnący bochenek – czy też wyszukamy dla siebie unikat – gliniane naczynie, którego forma nawiązuje do tradycji pieczenia chleba.
Urządzamy: Stylizowane?
M.P.: Właśnie… to nie do końca stylizacja. Poruszamy się tutaj w obrębie zjawisk, których ja jeszcze nie potrafię jednoznacznie zdefiniować, ponieważ często w otoczce tradycyjnych czynności, niosą zupełnie nowe sensy. Jedno jest pewne – bardzo intensywnie ich szukamy. A sposób, w jaki wykorzystujemy przedmioty, stał się współcześnie deklaracją. Nie jest naturalnie novum, że przedmioty mają na celu nas określać. Zawsze tak było. Wybieraliśmy przecież takie a nie inne samochody, nie tylko dlatego, żeby mogły nas najszybciej, najbezpieczniej i najwygodniej przewieźć z punktu A do punktu B. Te samochody miały mówić coś o nas – design zawsze służył budowaniu przez nabywcę własnego wizerunku. Ja uważam, że nie ma w tym nic złego. Możemy to określić konsumpcjonizmem, ale możemy też po prostu przyznać, że przedmioty są dla nas ważne – przywiązujemy się do nich, niektóre traktujemy wyjątkowo serio. Bardzo lubię książkę „Język rzeczy” Deyana Sudjica, dyrektora Design Museum w Londynie. Zwraca on uwagę na to, że nasza miłość do przedmiotów i fakt, że traktujemy je jako przedłużenie siebie jest często postrzegana jako coś bardzo negatywnego. Zapominamy przy tym, że ta sama cecha może stać się naszą siłą pod warunkiem, że – zamiast kompulsywnie konsumować – zaczniemy przedmioty szanować. Każdy z nas ma w sobie ten potencjał! Każdy na pewno posiada jakiś ciuch czy kubeczek, tak wysłużony, że w zasadzie należałoby się go pozbyć. Ale my wciąż chcemy z niego korzystać, wciąż chcemy się nim cieszyć. I właśnie takie podejście do samego życia oraz użycia przedmiotów staje się, w mojej opinii, ważne jako kierunek na przyszłość. Pozwala bowiem bardziej docenić przedmioty i w bardziej świadomy sposób z nich korzystać. Kupujemy je przecież również po to, o czym była mowa, żeby stanowiły deklarację. Właśnie dlatego decyzja o tym, jak wygląda nasza kuchnia i w jaki sposób zdecydujemy się piec chleb mówi o tym, w jaki sposób postrzegamy siebie i chcemy być postrzeganymi – zawsze dokładamy wartość znaczeniową do funkcji nabywanych przez nas przedmiotów.
Urządzamy: Przedmiot jako manifest?
M.P.: Dokładnie tak. Na pewno najlepiej widać tę postawę w pokoleniu najmłodszym. Ale osoby ze starszych pokoleń też dokonują wyborów i zakupów coraz bardziej świadomie. Decyzja o tym, czy będziemy mieli u siebie gliniane naczynie do wypiekania chleba czy raczej supernowe, technologicznie zaawansowane urządzenie, jest decyzją, która więcej mówi o nas, o naszej tożsamości niż o faktycznym funkcjonowaniu takich przedmiotów.
Urządzamy: Coraz częściej młodzi, decydując się na zakup mieszkania, poszukują czegoś spoza standardowej oferty deweloperskiej…
M.P.: Tak, i moim zdaniem to jest, z kilku powodów, dobry kierunek zmian. Jeśli mowa o tym, jak wyglądały i działały nasze mieszkania w ostatnich latach to wyraźnie widzimy, że były one w jakiś sposób niesamowicie do siebie podobne. Miały, w intencji swoich właścicieli i często także projektantów, pięknie wyglądać na Instagramie, przede wszystkim ładnie się fotografować. A teraz, ponownie, zaczynamy zauważać i doceniać inne aspekty mieszkalnych wnętrz. Tutaj, moim zdaniem, pandemia odegrała znaczącą rolę, co potwierdziły badania, jakie przeprowadziliśmy w ubiegłym roku, a które zaowocowały publikacją, pt. „Jakość życia w domach w czasie pandemii”. To projekt, przy którym pracowaliśmy z Joanną Jurgą - badaczką, która analizuje działanie ludzkich zmysłów i tworzy rozwiązania projektowe dla przebodźcowanych użytkowników. Równocześnie zajmuje się także wpływem izolacji i poczuciem bezpieczeństwa, zarówno w warunkach ziemskich jak i pozaziemskich. Joanna wskazuje, że nasze mieszkania, jako insta-friendly, były do tej pory ukierunkowane przede wszystkim na zmysł wzroku. Co więcej, nawet ten jedyny uwzględniany zmysł był często, jak dowodzi badaczka, traktowany pobieżnie. Podam przykład przytaczany przez Joannę: wracamy z wakacji w tropikach, gdzie widzieliśmy piękne kolory ścian i natychmiast postanawiamy odmienić swój dom - przemalowując go. Naszym celem jest przeniesienie do domowych wnętrz tamtejszego „klimatu” poprzez odwzorowanie kolorów, które zachwyciły nas na wakacjach. Natomiast zupełnie zapominamy, że w tropikach słońce pada pod innym kątem. Z tej przyczyny ten sam kolor u nas w mieszkaniach będzie wyglądał odmiennie niż pod inną szerokością geograficzną. Zatem, jak się okazuje, nawet myślenie eksploatujące wyłącznie zmysł wzroku też było nie do końca pełne. Nasze badania pokazały, że w ostatnim czasie, po raz pierwszy od dawna albo po raz pierwszy w ogóle, doświadczyliśmy tego, że mieszkania pachną i mają jakość dźwiękową: słyszeliśmy hałasy sąsiadów albo te z ulicy czy uświadomiliśmy sobie na przykład, że wnętrza posiadają wyjątkowo złą akustykę. W mikrokosmosie naszych mieszkań zaczęliśmy pełniej i głębiej doświadczać także jakości taktylnych - tego, że przedmioty, na których siedzimy, mają określoną miękkość, a te, których dotykamy - fakturę i tak dalej. W konsekwencji, jak wynika z naszego badania, bardzo wzbogaciliśmy swoje myślenie o aranżacji wnętrz.
Urządzamy: Dom przyszłości jako imperium wszystkich zmysłów?
M.P.: Bardzo ładne określenie – imperium zmysłów. Dokładnie tak. W tych kategoriach my, skupieni wokół Łódź Design Festival, myślimy o ewolucji wnętrz mieszkalnych w najbliższej przyszłości.