Wnętrze obrazu, obraz we wnętrzu. Rozmowa z malarzem prof. Grzegorzem Mroczkowskim
O znaczeniu dzieł sztuki w życiu człowieka i we wnętrzu, o relacji prac plastycznych do architektury oraz o twórczym napięciu między tradycyjnymi technikami a światem nowych mediów – w ekskluzywnym wywiadzie opowiada nam prof. Grzegorz Mroczkowski, artysta malarz.
Panie Profesorze, o czym Pan myśli, tworząc swe prace? Czy w wyobraźni umieszcza Pan swoje obrazy w kontekście wnętrz? Jeśli tak, to jakie wnętrze tworzyłoby dla nich idealny kontekst?
Nie komponuję obrazu myśląc o konkretnym wnętrzu z kanapą. Intensywnie myślę o wnętrzu obrazu, a nie o obrazie we wnętrzu. Od eksponowania obrazów i dekorowania przestrzeni są inni fachowcy. Co nie oznacza, że moje obrazy nie odnajdują się dobrze w różnych wnętrzach. Nie ma powodu, żeby moje obrazy nie wisiały nad kanapami; pejzaże od zawsze były ulubionym motywem zdobiącym ściany domów.
Obrazy, które mam zamiar namalować, zmuszają do szczególnego skupienia, pochłaniają mnie i wymagają poświęcenia. Ten rodzaj pracy pozwala mi w jak największym stopniu zanalizować wszelkie rozwiązania i zbliżyć się do pierwszego zachwytu zaobserwowanego w przestrzeni pejzażu. Noszę w sobie wcześniej doprecyzowane pomysły. Robię dużo szkiców rysunkowych i malarskich. Eliminuję alternatywne rozwiązania. Ostatnim aktem jest malowanie obrazu. I dopiero wtedy mam pełną świadomość, czy mój tok myślenia się sprawdził. Bywa różnie.
Skończony obraz, ze swoją dynamiką, kolorystyką i skalą, prowokuje do myślenia, w jakim wnętrzu chciałbym go zobaczyć i czy dana kompozycja może unieść „ciężar miejsca”. Kolejnym ciekawym dla mnie elementem jest oprawa. Namalowana kompozycja wsparta dodatkowym elementem – ramą – w jakim stopniu traci, a jakim zyskuje? Na ile oprawa zakłóca przekaz i zmienia pierwotną, czystą formę? Czasami mam pokusę zobaczyć swój obraz w rozrzeźbionej, złotej, barokowej ramie. Ale wtedy pojawia się niebezpieczeństwo, że obraz może przeistoczyć się w dekoracyjny gadżet. Dobrym doświadczeniem jest oglądanie własnych prac w przestrzeniach galerii. Tam jest pełen przegląd sytuacji.
Analizuję obrazy we wnętrzach i sprawdzam, w jakich przestrzeniach te mojego autorstwa „czują się najlepiej”. Moje kompozycje, niezależnie od formatu, lubię oglądać w prostych, pozbawionych elementów architektonicznych, białych przestrzeniach. Każda niespodzianka architektoniczna jest konkurencją dla delikatnych pociągnięć pędzla.
Pandemia zamknęła nas w domach. Uważniej przyglądamy się własnym ścianom. Jakie walory wnosi Pan do wnętrza swoją estetyką?
Niemal wszystko przeniosło się do sieci internetowej. Trudno więc mówić o nasycaniu się sztuką. Mam na myśli malarstwo, które powinno być oglądane w formule bezpośredniej. Pandemia wymusiła inny rodzaj skupienia. Spowodowała większą ilość czasu spędzonego w pracowni. A to już duża korzyść.
Mogłem częściej obserwować własne obrazy. I częściej zastanawiać się nad ich przekazem. W jaki sposób mogą być odczytywane? Moje kompozycje, wsparte techniką tempery żółtkowej, generują czysty dźwięk koloru i nadają obrazom optyczną wibrację.
W czasie lockdownu wszyscy uświadomiliśmy sobie, w jakich obszarach jesteśmy uzależnieni od zewnętrznych dostawców wszelkiego typu dóbr z całego świata. Pan – w odróżnieniu od większości malarzy – „produkuje” swoje obrazy własnoręcznie. Od czego mimo to jest Pan uzależniony? Czego nie potrafi Pan zrobić sam?
W Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie współprowadzę Pracownię Technologii i Technik Malarstwa Sztalugowego. Uczę studentów Wydziału Malarstwa wykonywać własnoręcznie różne podobrazia, nakładać grunty i zaprawy. Mieszać farby na bazie pigmentów i samodzielnie przygotowanych spoiw. Pokazuję, jak namalować współczesną kompozycję w różnych sprawdzonych technikach malarskich. Polubiłem tę pracę i sam stałem się malarzem wykorzystującym – można powiedzieć odwieczną ‒ technikę tempery żółtkowej.
Znając rynek materiałów dla artystów oraz zagrożenia wynikające z nieuczciwości bądź ignorancji producentów, postanowiłem sam przygotowywać zarówno podobrazie, jak i ucierać farbę. Płótno lniane i krosna, niezbędne do wykonania podobrazia, zamawiam u sprawdzonych producentów. Lubię mieć pełną kontrolę nad całym procesem twórczym. Trwałość i jakość malatury rekompensuje mi wysiłek i czas, jakie poświęcam na przygotowaniu podobrazi.
Maluję na samodzielnie wykonanych płótnach. Zakupione wcześniej dobrej jakości pigmenty uzupełniam tylko kurzymi jajami, które są idealnym spoiwem. Unikam współczesnych wynalazków, chemicznie modyfikowanych materiałów malarskich. Używam tylko naturalnych substancji, które gwarantują mi trwałość malatury sprawdzoną przez poprzednie pokolenia malarzy. Dodam, że farbę ucieram krótko przed malowaniem. Zależy mi zarówno na trwałości obrazu, jak i afirmatywnym, czystym przekazie.
Mówi Pan, że maluje pejzaże. Ale przetwarza je Pan do kompozycji geometrycznej. Jest Pan trochę jak algorytm, sztuczna inteligencja, która porządkuje przypadkowość i zmienność krajobrazu do zamkniętego zbioru punktów, zamkniętej, wyczyszczonej kompozycji. Czy nie wydaje się Panu, że to jest kierunek odwrotny do tego, który zdominuje przyszłość sztuki?
W historii malarstwa istotną wartością jest konstrukcja obrazu. Tworzy harmonijną całość obrazu. W moim malarstwie konstrukcja określa zarówno porządek świata, jak i wizualizuje matematyczną symulację połączoną z intuicją. Nie opieram się na czystej kalkulacji. Unikam wyabstrahowanych, pozbawionych odniesień do rzeczywistości zestawień kolorystycznych.
Dla mnie punktem odniesienia jest pejzaż. Czerpię z niego i nasycam się bogactwem zestawień kolorystycznych. Konstrukcja obrazu jest mi potrzebna do rozpięcia na niej elementów, śladów pędzla, definiujących to, co dla mnie w malarstwie jest bardzo ważne – emocji. Jednocześnie precyzyjnie określona kompozycja dyscyplinuje kontrolowany przypadek wynikający z gestu i śladu pędzla.
Szukam prostych rozwiązań kompozycyjnych, w których koduję własne odczucia, filtruję je poprzez współczesny język malarski. Uważam, że każda sztuka musi odzwierciedlać czasy, w których jest realizowana. Jeśli jest prawdziwa, to wytrzyma próbę czasu, znajdzie swoje miejsce niezależnie od nowych prądów w sztuce, które wprowadzą kolejne pokolenia.
Dziękuję za rozmowę.
Grzegorz Mroczkowski studiował na Wydziale Malarstwa Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Dyplom z wyróżnieniem uzyskał w Pracowni Profesora Stefana Gierowskiego w 1994 roku.
Od zakończenia studiów wykłada na macierzystej uczelni w Pracowni Technologii i Technik Malarstwa Sztalugowego. Pracuje również w Instytucie Edukacji Artystycznej w Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie. Przez kilka lat związany był z Instytutem Sztuk Pięknych przy Akademii Świętokrzyskiej w Kielcach.
W ciągu kilkudziesięciu lat działalności artystycznej Grzegorz Mroczkowski uczestniczył w wielu polskich i zagranicznych wystawach. Związany jest z nurtem Discursive Geometry, który skupia artystów z całego świata.
Zobacz więcej prac Grzegorza Mroczkowskiego
Autor: Fot. Grzegorz Mroczkowski
Dance, tempera żółtkowa na płótnie, 120×200 cm