Lubię ciszę, stare meble i piękne torebki
Mieszkanie malarki Bogny Gniazdowskiej jest jak jej obrazy - pełne urody przeszłości i sentymentów. Pachnie w nim terpentyną, więdnącymi różami i świeżo zaparzoną angielską herbatą. Wszystkie kąty zdobią kompozycje ze zdjęć, puzderek, pocztówek i figurek. Nazywa je domowymi ołtarzykami.
Autor: Marcin Czechowicz
Stół w salonie to centrum życia. Dostali go od rodziców Mikołaja, męża Bogny. Pani domu lubi siadać przy nim tak, żeby mieć widok na mały taras i pnące wino. Dzięki zieleni za oknem zapomina, że mieszka w środku miasta. Chociaż to właśnie z powodu tego adresu Bogna często ma gości.
Warszawska kamienica z 1934 roku w Śródmieściu. Od ulicy prowadzi do niej dziwna zielona brama, jakby przeniesiona z „Tajemniczego ogrodu”. Ten zagadkowy klimat przeszłości odnajdujemy też w mieszkaniu Bogny.
Pod nogami skrzypi stary parkiet, po kanapach skaczą koty, Tygrys i Nolek. Wszędzie pełno drobiazgów – poduszek, kaszmirowych narzut, haftowanych żakietów powieszonych na drzwiach – trochę przypadkiem, trochę dla ozdoby. Kolekcja rodzinnych zdjęć stojących na orzechowym bufecie miesza się z portretami pędzla artystki.
O niej
Bogna to osoba niedzisiejsza. Zakochana w przeszłości wertuje rodzinne archiwa, poluje na stare fotografie. Nieznane postacie uwiecznione w sepii są dla niej inspiracją do malowania portretów.
Ta słabość do czasu minionego widoczna jest też w stylu ubierania się Bogny. Koleżanki zazdroszczą jej wyrafinowanej bizuterii, którą sama robi, ozdobnych czapek, szali i eleganckich płaszczy. Słynna jest kolekcja jej torebek: srebrnych, wyszywanych i z aplikacjami. Kupuje je w antykwariatach, na pchlich targach i w indyjskich sklepach.
O mieszkaniu
Położone na parterze oficyny przypomina paryskie pied-a-terre. Z gwarnej ulicy w centrum miasta wchodzi się w ciche wnętrza z widokiem na zieleń na tyłach domu. 87 metrów spokoju tworzą hol, duży salon z okrągłym stołem i kanapą, spora pracownia zastawiona obrazami, mała sypialnia urządzona w dawnej służbówce i miniaturowa kuchnia, w której się nie je, tylko przygotowuje posiłki. To mieszkanie Bogna z mężem Mikołajem kupili dziesięć lat temu.
Było w tragicznym stanie. Musieli wymienić większość podłóg i wszystkie instalacje. Okazało się, że jego nietypowy układ z miniaturową kuchnią i pokojem, do którego się schodzi po schodkach, jest wynikiempołączenia dwóch mieszkań. Ale ta nietypowość była dla Bogny argumentem „za”. Nawet remont robiła tu chętnie. Bo, jak mówi, nie wyobraża sobie życia w nowoczesnym apartamentowcu.