MM 9/2018 - Na wsi życie cudowne: Małgorzata Staszczak-Ciałowicz
Małgorzata i Zbigniew od zawsze mieszkali w Krakowie. – Aż tu nagle, 10 lat temu, zapragnęliśmy… domu na wsi – mówią. – I krok po kroku osiągnęliśmy cel!
Autor: Piotr Mastalerz
Gdy się tu przeprowadziliśmy z mężem Zbigniewem i synem Filipem, dom był w trakcie wykańczania – mówi Małgorzata Staszczak-Ciałowicz, kulturoznawca, związana z Uniwersytetem Jagiellońskim, dziennikarka, autorka książek „z jedzeniem w tle”, jak sama je określa. – Mieszkaliśmy tu po partyzancku, bo stropy wymagały jeszcze pracy, a schodów nie było, bo... stolarz zapomniał je zrobić! Wchodziliśmy do sypialń po drabinie. O tarasie nikt jeszcze nie marzył, a pod garaż kopano doły. Jak my to wszystko przeżyliśmy? Jakoś!
Spis treści
Moi dziadkowie i pradziadkowie mieszkali w Krakowie. Typowe mieszczuchy – wspomina Małgorzata. – Spacerowałam z dziadziem po Plantach, zwiedzałam z nim bożonarodzeniowe szopki w śródmiejskich kościołach, wrastałam w miasto… Ale któregoś dnia 10 lat temu wybrałam się z mężem i synem na wycieczkę pod Kraków. Pachniały ziemia i zieleń, brzęczały owady, było tak leniwie i spokojnie… Zapragnęliśmy domu na wsi.
Plan do zrealizowania
Małgorzata i Zbyszek, wychodząc z założenia, że podobno można zrealizować każde marzenie, o ile ułoży się rozsądny plan, zaczęli działać. Pierwszy krok to znalezienie działki. Początkowo szukali czegoś na południe od Krakowa, z widokiem na Tatry. Ostatecznie jednak w oko wpadła im działka 20 km na zachód od miasta. – To było prawdziwe cudo – opowiada Małgorzata. – Na skraju wsi, z wijącym się u stóp strumykiem obrośniętym starodrzewem wyglądającym jak las oraz starym sadem. Wyobraźcie sobie, jak to wyglądało: wszystko soczyście zielone, szemrząca woda i drzewa owocowe, jak to w maju, obsypane kwiatami. Byłam ugotowana! Wielką działkę kupiliśmy na pół z siostrą męża. Ona postawiła góralską chatę z bali, a my – murowany dom wiejski, częściowo obity drewnem, z gankiem i drewnianymi kolumnami, które niespodziewanie nadały mu dworkowy charakter.
Wnętrze z klimatem…
…a raczej klimacikiem, jak mówi gospodyni. – Nasz dom jest zwykły i skromny, żadne nadzwyczajne cudo, ale ma to coś! – dodaje. – Może tak się dzieje za sprawą belek na suficie (drewniane belkowane stropy to mój autorski pomysł) albo drewnianych podłóg i starych mebli, z których wiele zdobiło domy przodków? Któż to wie? Najpewniej jednak to zasługa jego autentyczności oraz dobrej energii, jaką jest wypełniony. Oboje z mężem kochamy i szanujemy przyrodę. Od dawna mieszkają z nami nasze ukochane zwierzaki: czarna kotka Pola (oczywiste, że Negri, skoro po sąsiedzku rudził się kocurek Rudolf, Valentino, jak sądzę) oraz wilczyca Uta (prezent od przyjaciół ze Szwecji). Tej wiosny w kominie zamieszkała sowa. Jak na domownika przystało, została obdarowana imieniem. Klara co wieczór ok. 21 wyrusza na łowy, ale rankiem jest już na kominowym stanowisku…