Pałac Staniszów: miejsce, gdzie nowoczesność spotyka historię. "Trudno się nie zakochać w Staniszowie"

2024-02-13 8:29

Nieopodal Jeleniej Góry znajduje się Pałac Staniszów. Kiedyś ruina, dzisiaj skrupulatnie odrestaurowana perełka, która jest nie tylko hotelem i SPA, ale również domem dla jego właścicieli. Pani Agata Rome-Dzida opowiada nam o tym, jak się mieszka w pałacu, co czuła, kiedy przyjechała do Staniszowa po raz pierwszy, oraz o tym, jak jeden biznes przerodził się w drugi.

Pałac Staniszów: historia

Pałac w Staniszowie został wybudowany w drugiej połowie XVI w. w stylu renesansowym. Pod koniec XVIII w. został przebudowany w stylu barokowym przez księcia Henryka von Reussa. Niedługo później wokół parku założono przepiękny park krajobrazowy w stylu angielskim.

Później historia pałacu Staniszów jest zbliżona do historii innych pałaców Dolnego Śląska. Po II wojnie światowej rodzina Reussów została wywłaszczona, a wnętrza ich domu zaczęły pełnić inne funkcje. Znajdowało się tam sanatorium dla dzieci, Państwowe Pogotowie Opiekuńcze, a później ośrodek szkoleniowy Straży Pożarnej. Pałac stał pusty od 1991 r., aż do 2001 r., gdy nowy inwestor postanowił dać mu drugie życie.

Pani mąż, Wacław Dzida, kupił pałac w Staniszowie w 2001 r. Dlaczego padło właśnie na Staniszów?

— Mąż pochodzi ze Śląska, z Pszczyny, i trochę śmieje się, że urodził się skazany na pałac, ponieważ miał tam widok na pałac w Pszczynie. Trudno nie zakochać się w Staniszowie. Pałac jest bardzo prosty, jest wiejską, bezpretensjonalną rezydencją. Jest niesamowicie położony. To właśnie to położenie w otoczeniu angielskiego parku krajobrazowego, z cudownymi osiami widokowymi, które oczywiście na przestrzeni lat zarosły, ale można je sobie było wyobrazić, że one tam historycznie były, sprawiło, że w pełni rozumiem ten wybór, dlaczego Staniszów.

Można do tego podejść trochę metafizycznie. Energia tego miejsca jest absolutnie wyjątkowa. Teraz doświadczamy jej już razem, a mój mąż najprawdopodobniej ją poczuł, po raz pierwszy przyjeżdżając do Staniszowa. I tak to wszystko się zaczęło.

Pałac stał pusty 10 lat. Pamięta pani, jak wyglądał, kiedy zobaczyła go pani po raz pierwszy?

— Mąż kupił pałac w 2001 r. Ja dołączyłam do niego w 2004 r. Po prostu się zakochałam. Przypominam sobie tę pierwszą wizytę w Staniszowie. Mąż strasznie chciał się pochwalić, a ja weszłam tam trochę tak, jakbym to miejsce znała. Kompletnie nie zrobiło na mnie jakiegoś szczególnego wrażenia. Mówię: no pałac, jak pałac. To nie to, że bywałam w pałacach. Po prostu poczułam tę przestrzeń tak, jakby ją już po prostu znała.

Nie była dla mnie ani zaskoczeniem, ani specjalnie jakoś mi nie imponowała. To jest trudne pytanie. Jakby Pani chciała mnie zapytać, jak ja odczułam tę przestrzeń. Ja po prostu poczułam ją jak własną.

Proces renowacji pałacu w Staniszowie trwał w sumie 17 lat. Czy on już się zakończył?

— Z punktu widzenia renowacji wszystko jest gotowe. W pałacu działa restauracja z reprezentacyjną Salą Balową, w sumie mamy 45 pokoi gościnnych; jest odrestaurowany spichlerz, czyli aktualny budynek spa, gdzie znajduje się też osiem pokoi, odnowiony jest też Dom Kawalera — tam jest ich dziesięć, Dom Tyrolski z fabryką Likieru Staniszowskiego i dwoma apartamentami, Galeria gdzie mieści się showroom MaisondeRome i sklepik z produktami regionalnymi. Udało się też przywrócić dawną świetność parku krajobrazowego.

Nie pamięta się o rzeczach, które zostały w międzyczasie zrobione. Łapiemy się na tym sami, bo to jest niekończący się proces. Założywszy nawet, że wszystko jest wykończone i wyremontowane, powraca się do pewnych rzeczy, pewne rzeczy trzeba poprawiać, odnawiać itd. Ja czasem łapię się na tym, jak oglądamy stare zdjęcia. W ogóle nie wyobrażamy sobie, co tutaj było, że np. budynek SPA, czyli dawny spichlerz, był właściwie fundamentem, że galeria była zawalona, że z dachu wyrastały drzewa. O tym się jakby nie pamięta.

Mąż w pierwszych trzech latach wykonał kluczową robotę, bo gdzieś tam na szybcika zaaranżował kilka pokoi, prostą restaurację. To po prostu zaczęło bardzo szybko funkcjonować jako miejsce cieszące się powodzeniem. Zgromadził środki na kolejne etapy remontu.

Jeszcze w międzyczasie trwały prace w parku. Park był całkiem zarośnięty, z jakimiś przypadkowymi nasadzeniami. Obiekt stał pusty, to prawda, ale cały czas należał do straży pożarnej. Po wojnie było tutaj urządzone prewentorium dla dzieci, a później był to ośrodek szkoleniowy straży pożarnej. No oczywiście swoje zrobiła komuna. Z wyposażenia wnętrz nic się nie ostało: powyrywane kominki, powyrywane deski podłogowe.

Można powiedzieć, że to była ruina. Trzeba jednak oddać strażakom to, że z racji tego, iż to był ich ośrodek szkoleniowy, przykryli dach blachą miedzianą, co spowodowało, że obiekt nie był doszczętnie zniszczony przez naturę, bo np. nie padało do środka. Zachowały się pewne rysy budynku, na podstawie których można było prowadzić prace konserwatorskie.

Jak przebiegała renowacja wnętrz obiektu? Czy były jakieś dokumentacje czy wskazówki dotyczące wyglądu wnętrz, które pomogły w jej procesie?

— Obiekt, jeśli chodzi o wnętrza, w ogóle nie był udokumentowany. Czasem zdarzają się jakieś grafiki. On był bardziej reprodukowany od zewnątrz. Pewne elementy historyczne się zachowały, fragmenty kominków, niektóre parkiety, deski podłogowe — tu mamy takie pokaźne na 80 cm do metra szerokości, bardzo stare. To była dla nas wskazówka, jak iść z tym dalej, jeśli chodzi o renowację wnętrz.

Po latach weszliśmy w posiadanie dokumentu napisanego, jeśli dobrze pamiętam, przez wnuczkę Henryka von Reussa, która opisała pałac i funkcję poszczególnych pomieszczeń. Mieliśmy wielką satysfakcję, że w niczym się nie pomyliliśmy. Ten dokument nas upewnił, że dobrze przeprowadziliśmy tę renowację.

Pałac w Staniszowie. Stare zdjęcia sprzed renowacji

Jaki wyglądał proces współpracy z konserwatorem zabytków?

— Obiekt jest wpisany do rejestru zabytków. Wówczas funkcję konserwatora pełnił Wojciech Kapałczyński, który, co należy podkreślić, był bardzo przychylny nowym inwestorom. Ja tę współpracę oceniam bardzo dobrze. Jestem z wykształcenia historykiem sztuki, mąż też się zajmował restauracją obiektów zabytkowych. Od początku wiedzieliśmy, że nie chcemy tu przeprowadzać rewolucji, wprowadzać jakichś obcych elementów, ale przywrócić pałacowi dawną świetność.

Z pewną wrażliwością, wyczuciem i wiedzą udało się to nam to przeprowadzić bardzo symbiotycznie z konserwatorem zabytków. Nie pamiętam, żeby miał do czegokolwiek uwagi, jeśli chodzi o naszą współpracę. Zdarza się, że nowi inwestorzy czynią krzywdę zabytkom, wypruwają różne rzeczy, naginają pewne rzeczy do przepisów pożarowych, które obiekty hotelowe muszą spełniać, jeśli chodzi o adaptację do nowych celów.

My nie mieliśmy z tym problemu. Dla nas najważniejsza była substancja historyczna. Okazuje się, że nawet z przepisami można sobie poradzić, bo w obiekcie historycznym można zastosować pewne odstępstwa. Współpraca ze strażakami też była dobra. Nie musieliśmy robić windy, wypruwać klatek schodowych, bo schody były niewymiarowe. Historyczne drzwi, które mamy na pierwszym piętrze, nie zostały zmienione i zastąpione jakimś paskudztwem przeciwpożarowym. Trzymając się litery prawa, trzeba byłoby to zrobić. Szereg mądrych ludzi spowodował, że proces renowacji przeszedł płynnie.

Przejdźmy do wnętrz. Pałac w Staniszowie wypełniają nie tylko meble, którzy Państwo sami zaprojektowali, ale również meble stare i oryginalne. Proszę mi powiedzieć, gdzie je Państwo kupowali?

— Od samego początku stawialiśmy wysoko poprzeczkę. Zaczęliśmy od starych mebli. Kupowaliśmy je na aukcjach w Niemczech, Austrii, we Francji. Natomiast bardzo szybko się okazało, że łóżka, szafy itd. nie spełniają swoich wymogów. Kiedyś ludzie byli mniejsi, łóżka są po prostu za krótkie, stare, skornikowane szafy zaczęły się rozwalać. Zaczęliśmy jeździć więc trochę po świecie, tutaj nie ukrywam, że głównie do Francji i Włoch. Tam podpatrywaliśmy, jak tego typu obiekty są odnawiane i jak są wyposażane. To, co nas zawsze w nich zachwycało, to nieprzerwana ciągłość tego wyposażenia. Są rzeczy stare — pamiętające dziadka albo prababcię, ale są też rzeczy nowe, które są wprowadzone przez nowych właścicieli.

Ja też od samego początku w Staniszowie nie chciałam robić jakiegoś skansenu, bo uważałam, że ten obiekt musi żyć. Bardzo chcieliśmy pokazać z mężem to nawarstwienie historyczne, którego my nie mogliśmy doświadczyć, bo przecież był okres komuny, który wszystko zniszczył. Jednak zainspirowani tymi obiektami w Europie, we Francji czy we Włoszech, gdzie ta ciągłość historyczna jest naturalna, zaczęliśmy iść w tym kierunku. Szybko doszliśmy do wniosku, że meble historyczne — tak, ale nie wszędzie.

Część oczywiście zostawiliśmy, ale niektóre trzeba było wymienić. Zakupy robiliśmy za granicą, głównie we Francji, ciężko za to płacąc. Kiedy zobaczy się coś rzeczywiście pięknego i dobrej jakości, to to jest siłą rzeczy bardzo drogie. Jak się człowiek zachwyci tymi najlepszymi rzeczami, to już nic innego się po prostu nie podoba. Trochę tych pieniędzy zostawiliśmy za granicą, ale w pewnym momencie doszliśmy też do wniosku, że to wszystko możemy właściwie robić sami.

Pałac Staniszów
Autor: Materiały prasowe/Pałac Staniszów - fot. Karol Budrewicz

I tak narodziła się państwa druga firma, MaisondeRome INTERIOR DESIGN.

— Tak to się zaczęło. Jestem historykiem sztuki, potem zrobiłam stopień architekta wnętrz. Nauczyłam się rysować, projektować pewne rzeczy i zlecać je do produkcji. Mamy to szczęście, że udało nam się gdzieś tam na przestrzeni lat wypracować kontakty z fabrykami, które produkują dla nas, ale i nie tylko dla nas, bo firma działa na potrzeby też innych obiektów, meble, lampy, tapety i inne elementy wyposażenia wnętrz. Zaczynaliśmy od lokalnych rzemieślników. Okazało się, że te współprace są różne, czasami trudne. Aż w końcu trafiliśmy na właściwych ludzi.

Skąd inspiracje do produkcji nowych mebli?

— Bardzo lubię projektować w kontekście. Kiedy ktoś prosi mnie o zrobienie projektu wnętrz, przyjeżdżam w to miejsce, patrzę, z jakiego czasu pochodzi realizacja, sam budynek, jaka jest przestrzeń zastana, i wtedy w mojej głowie rodzą się różne pomysły, jak to dalej w tym kontekście poprowadzić. Dlatego zdarza się, że nasze meble mają nowoczesne formy, bo powstają w konkretnych przestrzeniach.

Niektóre z nich się przyjęły, bo się spodobały, i zostały w ofercie na stałe. Siła ludzkiej wyobraźni i kreacji jest nie do zatrzymania, jeśli tylko sami nie postawimy sobie barier, i sami się nie zaszufladkujemy. Nie powiem sobie, że specjalizuję się w obiektach historycznych, bo to też tak nie jest. Kilka współczesnych lub eklektycznych wnętrz też mi chyba nieźle wyszło i nie zamierzam się zatrzymywać, ani szufladkować.

Jak się mieszka w pałacu?

— To jest dziwna sytuacja. To jest przede wszystkim miejsce naszej pracy: hotel i restauracja. To musi generować dochód, który musi nam pozwolić, po pierwsze, przeżyć, a po drugie podejmować dalsze prace. Na samym początku mieszkaliśmy z mężem w apartamencie nad recepcją. Byliśmy wówczas cały czas na froncie, byliśmy nie tylko z pracownikami, ale i gośćmi hotelu.

Nie traktuje się tej przestrzeni trochę jako domu. W ogóle tak się o tym nie myśli. Jest szereg udogodnień: jest kuchnia, jest więc obiad, którym nie trzeba sobie zawracać głowy. Ale jest też takie poczucie, że nie wie się, czy jest się w pracy, czy jest się w domu. Przez cały czas myślałam, że jestem w pracy i tak sobie tu tylko pomieszkuję.

Pałac Staniszów
Autor: Materiały prasowe/Pałac Staniszów

Myśleli państwo, żeby się przeprowadzić?

— Tak przebąkiwaliśmy, że może jakiś dom, że może gdzieś się wybudować, albo coś kupić prywatnie. Taka refleksja pojawiła się w momencie, kiedy pojawiły się dzieci — jak tu z tym wszystkim teraz funkcjonować. Wtedy się wyprowadziliśmy. Wyremontowaliśmy strych, który rozciąga się nad całym pałacem. Trochę odeszliśmy trochę od tego pierwsze frontu, no ale jednak cały czas sytuacja się nie zmienia.

Mieszkamy w pałacu, owszem, ale przede wszystkim w hotelu i restauracji. Ma to szereg zalet: jest hotelowa kuchnia. Ja nie jestem kucharką, nie jestem stworzona do gotowania, więc to jest dla mnie takim luksusem, że jak mi mąż mówi, że będziemy mieć jakiś dom, to ja mówię: “Daj mi spokój, mnie jest tu dobrze. Ja się stąd nie wyprowadzam!”.

Są wygody, ale i pewnie wyzwania?

— Jest szereg wygód, ale jest też szereg wyzwań. Cały czas jednak jesteśmy na froncie. Trzeba sobie to dobrze w głowie poukładać. No i dzieci też się wychowały w tej przestrzeni.

Są skazane na pałac?

— No muszą chyba być. Nie mają specjalnie wyjścia. Dobrze, że jest taka wola. Chłopaki mają szesnaście, siedemnaście lat. Obydwaj chyba myślą, że będą musieli w pewnym momencie jakoś tacie pomóc w prowadzeniu tego przedsięwzięcia.

Jak Pani synowie podchodzą do tego, że mieszkają w pałacu? Czy dla nich to coś niezwykłego?

Jak się w tym wzrasta, to nie ma takiego poczucia. Jedyny taki szkopuł, to może w szkole. Gdzie mieszkasz? No mieszkam w pałacu. To brzmi jak jakaś kosmiczna historia. Chłopaki też wiedzieli, że mimo że chowają się w takim miejscu i takim otoczeniu, to my tu jesteśmy przede wszystkim w pracy. Nie myśleli, że mamy pałac, nie wiadomo jaki majątek, a kolega mieszka na osiedlu w mieszkanku.

Nigdy nie mieli takiego sposobu myślenia. Jestem dumna z tego, że oni od zawsze mieli jakieś poczucie wewnętrznej pokory, skromności, braku chęci wywyższania się i jeszcze poczucie, że muszą jeszcze więcej od siebie dawać, bo w odbiorze innych mogą być trochę na świeczniku. Rozumieli sytuację, że mieszkamy w pałacu nie dlatego, że jesteśmy jacyś niezwykli, tylko dlatego, że podjęliśmy trud ratowania niszczejącego zabytku. Realizujemy określone zadanie.

W jakim stylu jest urządzone Państwa mieszkanie?

— Nie lubię myśleć i mówić o stylach, mimo że dość dobrze je znam jako historyczka sztuki. Paradoksalnie bardzo lubię nowoczesność. Z racji swojego wykształcenia zajmowałam się sztuką współczesną, ta współczesność jest mi estetycznie bliska. Nasze mieszkanie jest urządzone w stylu… strychowym. Trzeba było dodać deskowanie, ocieplić dach itd. Ta przestrzeń wyniknęła z kontekstu.

Znajduje się w niej dużo sztuki współczesnej, jest trochę starych mebli, które tam zostały, jest kilka pozycji designerskich. Tam paradoksalnie nie ma jak poszaleć, bo z racji tego, że to jest strych, to składa się ono głównie z długiej przestrzeni salonu z aneksem kuchennym, sypialni z łazienką i dwóch pokoi chłopaków. W salonie mogliśmy pozwolić sobie tylko na zrobienie regałów bibliotecznych, postawienie sofy, stolika kawowego i stołu jadalnianego.

Jeśli chodzi o takie wariactwo kreacji wnętrz, to specjalnego pola popisu tam nie ma. Jak to zwykle bywa z dobrymi przestrzeniami zastanymi, trzeba tylko uważać, żeby ich nie zepsuć. Wystarczy podrasować, podkolorować i sprawić, że będziemy się w nim dobrze czuli.

Mimo że tak długo już tam Państwo mieszkacie, wciąż nie macie łóżka, tylko śpicie na materacu.

— Jest konflikt między łóżkiem a wielkim obrazem, który wisi nad naszymi głowami, obrazem Romana Lipskiego, który został nam przez artystę podarowany. To jest jedyna prosta ściana w naszym mieszkaniu, na którym ten obraz może zawisnąć. Jak dorobimy łóżko, to niestety zakryjemy obraz. Dopóki więc będziemy mogli wstać z materaca, to będziemy wstawać. Chociaż projekty łóżek już powstały. Mam je na papierze. Nawet kilka, ale nie zostały zrealizowane. Szewc bez butów chodzi.

Które pomieszczenie w pałacu lubi pani najbardziej?

Mam właściwie dwa. Najbardziej lubię oranżerię, która jest takim łącznikiem pomiędzy tarasem a wnętrzami od strony ogrodu. Tam są dla mnie takie cudowne nawarstwienia. Są stare malowidła ścienne, które celowo nie zostały przez nas odrestaurowane. Są obłupane, ten tynk tam odpada. Na posadzce jest lastriko, XX—wieczne oczywiście. W oranżerii są też drzwi, które prowadzą do pomieszczenia gospodarczego. Zostały przez strażaków pokryte zieloną farbą olejną. My ją też zostawiliśmy. To jest takie pomieszczenie, które kryje w sobie najwięcej nawarstwień historycznych. I to lubię najbardziej.

Natomiast najlepiej czuję się w sali kominkowej, która jest chyba najprzytulniejsza. Ma sklepienia, ma kominek. Ten dokument, który opisywał pałac i jego pomieszczenia, mówił, że to właśnie tu goście czuli się najlepiej. Jesteśmy też szczęśliwi, że to jest też ulubione miejsce naszych gości, że po prostu tej przestrzeni nie zniszczyliśmy. Ta energia, taka, która jest tam od setek lat, tam została.

Pałac Staniszów
Autor: Materiały prasowe/Pałac Staniszów

Jest też piękna anegdota związana z salą kominkową. Mianowicie odwiedziła nas baronowa, von Arnim de domo Schaffgotsch, potomkini śląskiego, arystokratycznego rodu Schaffgotschów. To jest ta potężna rodzina, która posiadała na Dolnym Śląsku co najmniej kilkanaście majątków i wielkie posiadłości ziemskie. Ona przyjechała do Staniszowa, usiadła w sali kominkowej przed kominkiem, popijała sobie nalewkę staniszowską i rozanielona powiedziała: “No jak przed wojną, jak przed wojną”.

To jest właściwie największy komplement, jaki my jako nowi właściciele możemy usłyszeć, bo to dowód, że udało się nam zachować ciągłość historyczną tego miejsca i jej nie zatrzeć. Są i trzeszczące schody, i wytarte kamienie. Coraz więcej ludzi szuka autentyczności, nie nadęcia, nie przeprojektowania, nie popisu architektonicznego autora, tylko po prostu autentyczności i historycznej prawdy.

Pałac Staniszów. Zdjęcia

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ: Sień zabytkowej kamienicy we Wrocławiu ratowano skalpelem. Niebywała przemiana zabytku w 7 miesięcy

QUIZ. Jaki to styl wystroju wnętrz? Rozpoznasz?

Pytanie 1 z 15
Jaki styl przedstawia zdjęcie?
styl rustykalny
Nasi Partnerzy polecają