MM 11/2018 - Z szacunku do pamiątek: Magda i Artur Włodkowie
Magda i Artur Włodkowie hołdują przekazywanej z pokolenia na pokolenie tradycji otaczania się starymi meblami i ozdobami. Ich dom jest pełen przedmiotów przywołujących pamięć o naszej historii i kulturze.
Autor: Piotr Mastalerz
W domu poza Magdą i Arturem (nie mógł być obecny podczas sesji zdjęciowej) mieszkają ich dwaj synowie: Mikołaj (30 lat) i Franek (19 lat). Młodszy potomek ceni domowe starocie. – Chcielibyśmy, aby sentyment do nich pozostał w nim na zawsze – mówi mama. – Do rodziny należy też kotka Figa, która respektuje naszą pasję i nie ostrzy sobie pazurków na meblach, za co jej dziękujemy – dopowiadają gospodarze.
Przodkowie Magdy i Artura to rodzina mieszczańska z aspiracjami szlacheckimi (herbu Cielechy). Ród ten pochodzi z okolic Lwowa, ale od sześciu pokoleń mieszka w Krakowie. Mama Artura, Emilia Włodkowa, przekazała dzieciom szacunek do przedmiotów będących w rodzinie od pokoleń, a także wyczucie estetyki, umiejętność niezbędną, by urządzić dom pełen cennych pozostałości po minionych czasach.
Trudne początki…
Tutaj mieszkają od 15 lat. Wcześniej zajmowali połowę kamienicy w centrum Krakowa, ale, jak sami przyznają, to nie było dobre miejsce do życia. W końcu kupili drewniany dom kanadyjski w podmiejskiej dzielnicy. – To lokum wcale nie od początku wydawało się tym ostatecznym. Pierwsze miesiące nas trochę przerażały. Dom skrzypiał, pracowało drewno, a my, wychowani w budynkach z kamienia, musieliśmy się przyzwyczaić do tego, że żyje on razem z nami – opowiada Magda. – Jednak z czasem zrozumieliśmy, że to jest nasze miejsce na ziemi.
Jak rodzi się pasja
Chociaż przywiązanie do tradycji nasi bohaterowie wynieśli z domów rodzinnych, prawdziwe kolekcjonerstwo zaczęło się na etapie nauki (oboje z wykształcenia są inspektorami sanepidu), gdy dorabiali, sprzątając mieszkania pań z tzw. towarzystwa krakowskiego. Jedna z nich, która była konserwatorem sztuki, przywoziła ze Śląska stare malowane meble chłopskie i to one urzekły Artura i Magdę. Tak zaczęła się ich pasja i dzięki temu pozyskali pierwsze okazy. Zresztą ta sama pani zaszczepiła też w nich inne zamiłowanie. Na wieść o tym, że Artur pociął stary dywan od dziadków i zmienił go w wycieraczki, zbeształa go okrutnie. Tamtego okazu nie udało się uratować, ale atencja do kobierców i kilimów wschodnich została. Po tej przygodzie Artur stał się ekspertem w tej dziedzinie, wyszukuje i czasem sprzedaje tkaniny, które ma w nadmiarze. Wspiera go ojciec, 96-letni Józef, który pięknie naprawia te unikaty.