Zaczarowała mnie Afryka. Mieszkanie w kolonialnym stylu
Beata Ristowska odziedziczyła po tacie marynarzu pasję poznawania nowych krajów. Przywozi z nich skarby, które towarzyszą jej w podwarszawskim mieszkaniu. Pamiątek z Czarnego Lądu jest w nim najwięcej. Tworzą bliski jej sercu klimat.
Autor: Michał Przeździk
Beata policzyła, że to podwarszawskie jest jej osiemnastym mieszkaniem. Były ekstremalnie różne. Nie tylko dlatego, że w różnych krajach, ale też z powodu standardu. Najbardziej malowniczy był dom w Liberii. Na skraju dżungli, z dużą werandą. Jak w hollywoodzkim filmie piła na niej kawę w porannej mgle. W nocy obserwowała rozgwieżdżone tropikalne niebo. Mieszkała tam ponad dwa lata. Za krótko. Jej domem był też wojskowy namiot i kontener w Kosowie. - Prąd z agregatora pojawiał się, poza świtem, z częstotliwością wygranej na loterii - wspomina.
Wstawała więc jak najwcześniej, by zdążyć z niego skorzystać. Jeszcze po powrocie do kraju, w swoim nowym mieszkaniu, budziła się w stresie, czy uda jej się wysuszyć włosy suszarką. Kolacje przy świecach, na które zapraszali ją znajomi, kojarzyły jej się nie tyle z miłym nastrojem, ile z uciążliwym brakiem prądu. Do najprzyjemniejszych chwil należało włączanie i wyłączanie światła. Teraz to ona decydowała, czy lampa się zaświeci.
O nowym mieszkaniu
Kiedy je kupiła, wszystkie ekipy remontowe akurat wyemigrowały do Londynu. Długo trwało, zanim się wprowadziła. Ktoś zaczynał coś robić, nie kończył, pojawiał się ktoś nowy. Jedynie z projektem nie było problemu. Z poleconą przez znajomego dwójką architektów: Agnieszką Kmit i Rafałem Zambrzyckim ze studia Moderno natychmiast się zrozumiała.
Wiedziała jedno - wystrój powinien być skromny i przyjazny dla jej afrykańskich pamiątek. Cała trójka obmyślała kolorystykę i wybierała meble. - Dobrze mi tu - mówi Beata. - Ale wiem też, że nie jest to mój końcowy przystanek. Może wrócę do Afryki? Moje serce bije w jej rytmie.
Mieszkanie, choć niewielkie (ma ok. 50 m2), wydaje się całkiem przestronne. Głównie dzięki wyburzeniu ściany między kuchnią i pokojem oraz otwarciu go na przedpokój.
Ściany w saloniku zdobią afrykańskie maski. Beata przywiozła je z Mali, Liberii, Wybrzeża Kości Słoniowej, Sierra Leone i Gwinei. Wszystkie były używane podczas plemiennych uroczystości, np. na weselach i w czasie obrzędów inicjacyjnych kobiet. - Mają dobrą energię - mówi gospodyni.
Do mozaiki z drewna sucupira na podłodze idealnie pasują skórzane kanapy i krzesła. Kupiła je w AlmiDécor. W Red Onion znalazła stoliki kawowe z drewna sheesham. W ten kolonialny klimat wpisuje się lampa na statywie przywieziona z Amsterdamu oraz dwa świeczniki przy kanapie, które przebyły długą drogę z libańskiego sklepu w Liberii. Beata najchętniej odpoczywa, siedząc na kanapie i słuchając płyt. - Może zabraknąć prądu, poradzę z tym sobie. Ale nie muzyki - zapewnia.
Kuchnię scalają z częścią jadalnianą fronty wpółgrające kolorem drewna z pozostałymi meblami oraz podłogą. Beata zrezygnowała też z płytek, by nadać kuchni pokojowy charakter. Ściana nad blatem roboczym została pokryta błyszczącym stiukiem, który łatwo można umyć.